Samotna podróż motocyklem do Turcji


Nie będzie wstępu...Wybrałem się w podróż. Zwykłym motocyklem, bez bajerów, wielkiego szpeju... Pojechałem po prostu przed siebie...Nie miałem dokładnych celów i nie stawiałem ich sobie bo mam już ich dość w pracy. Pojechałem zobaczyć inny świat, poznać nowych ludzi...Wiedziałem, że Grecja...może Bułgaria, Rumunia?! Skończyło się jak poniżej...


 
Bestia czyli Suzuki bandit 600 w wersji N :) Bo takim właśnie motocyklem się poruszałem z pewnością nie jest motocyklem turystycznym. To motocykl klasy szosowo-turystycznej choć z pewnością nie stworzony do TAKICH odległości. Drogi czytelniku w dalszych postach przekonasz się, że nie było to dla mnie problemem.


Dzień 1. Brzesko - Szeged (Węgry)

Wyruszam około 7 a może 8...bez pośpiechu. Zapakowany, szczęśliwy jak nigdy od dłuższego czasu. Mama przekazuje kanapki na drogę, dorzuca cebulę sztuk 3 w razie gdybym jednak nic nie jadł...i miały mi wypaść zęby :-)


Bez problemów dojeżdżam znaną już trasą Brzesko - Nowy Sącz gdzie tankuje jak zwykle na mojej stacji, na tym paliwie musze przejechać Słowację, w której jest Euro. Na stacji wzbudzam małą sensację i ogólne zainteresowanie. Kilka osób pyta gdzie jadę tak zapakowany....odpowiadam, że na początku na pewno w stronę Grecji... a później...A później to zobaczymy...Rekacje różne ale raczej pozytywne :)

Przejeżdżam Słowację docieram do Miskolca a tam kieruje się w stronę granicy Węgiersko - Serbskiej. Nocleg zaplanowałem sobie gdzieś w okolicach Szeged. Gdzie? Nie miałem jeszcze pojęcia... Będąc już na miejscu, odwiedziłem Tesco, zakupiłem napój wyskokowo zasypiający... Noclegu szukałem od momentu wyruszenia z Tesco w stronę granicy... Było już ciemno, więc jechałem..jechałem... Ukazała się stacja benzynowa w oddali - pomyślałem; no nic wygląda na dużą, może jest tam jakiś hotel. Nie było... Zapytałem miłą panią, która była w środku czy mogę rozbić się na parkingu za stacją Pani patrząc na mnie i na motocykl, który stał za szybą odpowiedziała, że nie ma problemu...uf..pomyślałem. Zamieniłem z nią jeszcze kilka zdań i wyszedłem szukać miejsca.

W samotnej podróży zawiera się 100% słowa przygoda.

Znalazłem dobrą miejscówke, za choinką gdzie nie było mnie widać. Tam też zaległem...Za barierką ładnie na trawce rozwinąłem karimatę, wypiłem piwko, przykryłem motocykl, zabepieczyłem koło, wsunąłem się w śpiwór. Była już 20 w pierwszym dniu przejechałem około 600 km. Jutro Serbia i może Macedonia?!
Niestety jestem z tych co przy każdym ruchu się budzą więc nóż przez całą noc trzymałem w ręku ;-) Tak na wszelki wypadek...

Nocleg obok choinki ;)


Dzień 2. Szeged - Veles (Macedonia)

Dzień rozpocząłem oczywiście kawą, ktorą przygotowałem sobie za pomocą kuchenki turystycznej :-)
Pakowanie wszystkie na moto, sprawdzenie czy się trzyma, odpalam niech się bestyja grzeje... K... zapomniałem wyciągnać zaplaniczki, która mam zamontowaną pod siedzeniem.. Musze ściągnąć ten czarny wór, który jak widzieliście wcześniej zajmuje miejsce pasażera i był przytroczony paskami. Eh... Zaplaniczka wyciągnięta, telefon podpięty, mapa jest - ruszam...
Bramki bez problemu. Wszyscy uśmiechnięci, pytają gdzie jadę, dlaczego sam...życzą udanej podróży. Gratulują odwagi ;) węgierski pogranicznik robi sobie zdjęcie mówiąc przy tym, że Wy Polacy jesteście szaleni ;) A co!
Serbska bramka to już troszkę inny klimat....przynajmniej tak pisali... Jednak jeden z zielonych jeździ Kawasaki Z750.. Nie wiedziałem nawet co to za moto ale oczywiście chwile z nim porozmawiałem. Wbił pieczęć, przybił piątkę i życzył powodzenia... Sru...jadę...100 m i wieeeelki parking...
Parking znajduje się zaraz za bramkami serbskimi. Stoi na nim dużo tirów, jest łazienka, sklep, stacja benzynowa. Gdybym wiedział z pewnością dojechałbym tutaj z domu...Będę pamiętał na przyszłość...
Szybkie mycie w wersji "na pirata" i jadę.... Bestyja daje radę...widać czasem na liczniku 180..190... prędkości autostradowe :) lewy kierunkowskaz momentami chodził dość długo. Otwarte przestrzenie mają to do siebie, że mocno wieje co przekłada się na niebezpieczeństwo wyprzedzania np. ciężarówek. Warto poczytać o tym zjawisku, często występuje też po wyjeździe z tunelu.
Gdzieś po drodze, zatrzymuje się na szybką przekąskę.... Serbia... niby ładna ale to dla mnie kraj tranzytowy... Dużo bramek, opłat itd.



Serbia to nie euro o czym jakoś rano zapomniałem. Na parkingu powyżej zapytałem czy można płacic kartą na bramkach, odpowiedzieli, że można... Nie zastanawiałem się już dalej nad tym po prostu pojechałem.
Na jednak z bramek jest mały zonk bo Pan z budy nie umie w żadnym języku tylko Serbskim...Daję mu karte, dwa razy mówi, że "NAJN". Patrzę na wydruk no ładnie...jak trzeci raz będzie źle to dupa zbita bo ja mam jedną kartę(!) i zero kasy! Oczywiście niektórzy są niecierpliwi więc oddają się fantazji trabiąc na mnie. Najbardziej zdenerwowany jest gruby niemiec w swoim mercedesie. W międzynarodowym znaku pozdrowiłem go serdecznie... Poszedłem do drugiej budy zapytać czy ktoś poniemaje po engielsku... Na szczęście znalazła się jedna osoba. Pani podeszła ze mną do mojej budy i zagadała do ciemnego typa... Stwierdziła, że czegoś tam nie robił i że nie PIN tylko jakiś problem z połączeniem. Z dusza na ramieniu wstukałem PIN - poszło. Na pożegnanie jeszcze raz zaprezentowałem Kozakiewicza szwabowi i pognałem dalej...

Gdzieś za Belgradem

Jechałem przez Belgrad bo tak prowadziła mapa. Samo miasto to taka Polska w latach 90'. Szare bloki, szarzy ludzie i KOREK! Było z 35 stopni na dodatek ja pomiędzy samochodami. Czyli można przyjać spokojnie pod 40-45. 

Musiałem się zatrzymywać częściej niż tylko na tankowanie. Upał był tak mocny, że musiałem ciągle uzupełniać płyny. To na szczęście dawało czas na zdjęcia....Z pewnością nie są jakieś efektowne ;)


Bliżej Macedonii było coraz ładniej. Słońce zachodziło człowiek czuł, że żyje. Wiedziałem, że problemy, które mam są daleko, bardzo daleko....Wolność...Czas żeby przemyśleć 26 lat i zaplanować przynajmniej kolejny rok życia.

Przekraczam granicę Serbia - Macedonia, szybko bez problemów, nawet dobrze nie pamiętam tego momentu. Wieczorem docieram do hotelu. Przejechałem jakieś 674 km... Tyłek nic nie odczuwał. Bestia łykała kilometry bez problemów...Jutro Grecja, morze i Saloniki czyli miasto, które większość z nas zna z Eurobiznesu ;-)


Dzień 3. Dzień 3. Veles (Macedonia) - Saloniki - Perea




Rano wspólna fota z synem właścicla. W nocy spożyliśmy wspólnie trunek z PL. Rozmowy toczyły się do 3 nad ranem. Standardowo jak to przy międzynarodowych rozmowach rozpoczęliśmy od II wojny światowej, przez Solidarność, Lecha Wałęsę, Jana Pawła II skończyłem na żelaznej kurtynie.... I przyjaźni polsko - macedońskiej :) 
Większość młodych ludzi w tym Państwie rozmawia w języku angielskim, francuskim i niemieckim. Należy tylko szukać mlodych osób. Starsze osoby rozumieją rosyjski i prawdopodobnie niemiecki.
Z powodu długo trwających wieczornych rozmów wstałem później. Pakowanie, prysznic, wyjazd. W trzecim dniu nie miałem dużo do przejechania (220 km). Dlatego mogłem sobie pozwolić na odrobinę lenistwa :)



Ładne widoki ale i drogi! Kiedyś można się tam wybrać i zwiedzić sam kraj. Mają dobre piwo :)

W tle Macedonia

Odpowiadając już na pytanie - tak! Jechałem w tej kamizelce do czasu jak nie zginęła... później został mi tylko pas, który też mam na sobie. 

Widoki cudowne... Drogi wijące się w tunelach wyrytych w skale... Zakręty wyprofilowane oczywiście chciało się przyspieszyć ale nie samemu, nie z takim bagażem...



Macedonia mały kraj ale przyjazny dla ludzi szkoda, że to jedynie tranzyt do Grecji...220 km bestia łyka w kilka ok.. w parę godzin ;)

Około 12-13 melduje się w miejscowości Pera (po drugiej stronie mam Saloniki) nad morzem..Pięknie :) Generalnie ten dzień schodzi mi na kąpielach.. Opalaniu się w cieniu czyli jedynym miejscu na plaży, które lubię.









Saloniki nie robią dla mnie wielkiego wrażenia. Oczywiście jest ładnie i na bogato ale wystarczyło, że przejechałem się przez miasto i wróciłem do Perei gdzie rozpocząłem poszukiwanie noclegu. Wcześniej oczywiście odwiedziłem market, w którym zakupiłem produkty na wieczór... Zlokalizowanie noclegu, nie trwało długo... 



Rozłożyłem jedną warstwę namiotu i to tylko dlatego, że latały robale, które mnie gryzły. Wieczorem okazało się niespodziewanie, że nie tylko ja mam taki pomysł ale wiele młodych osób, które zjechały się wieczorem i biwakowały do rana.


Dzień 4 - 5. Pera - Asprovalta

Dzień czwarty rozpocząłem dość wcześnie bo już o 6! Jak człowiek pracuje to ledwo oczy otwiera o tej godzinie. Jak na złość podczas wakacji może wstać tak wcześnie... Szybkie pakowanie i ruszam w drogę, miałem do zrobienia w dniu dzisiejszym prawdopodbnie fajną trasę, którą ułożyłem za pomocą google maps`a.


Wypoczęty nawet bez kawy ruszam z kopyta. Jest pięknie, gorąc, asfalt jak patelnia. Czasem aż nie mogę zwolnić... Chcesz wejść w te piękne duże i długie zakręty. RAJ a przy tym minimalny ruch na trasie.



Szybko na ziemię sprowadza mnie żółw(!), który przechodzi przez jezdnię oczywiście w samym centrum zakrętu. Jeżeli ktoś wtedy zrobiłby mi zdjęcie wyglądałbym tak:



Mógłbym spodziewać się wszystkiego ale żółwia?! 
Czas mija szybko zwłaszcza przy tak fajnej drodze. Zatrzymuje się coś przekąsić, na którymś z punktów widokowych na trasie.



Po śniadaniu, zrobieniu paru fotek. Zbieram się do wyjazdu w stronę morza. Trasa wije się pięknymi zakrętami, które niestety przy tak zapakowanym motocyklu stają się momentami męczące. Mocno naciskam klamki hamulców a wiadomo, że przy małych prędkościach nie ma mowy o dobrej stabilizacji motocykla.
Trudne chwile zostają wynagrodzone pięknym choć zniszczonym już tarasem widokowym... Przy tarasie spotykam motocyklistę z miasta Stavros (obok Olimpiada) na jakimś "czoperku" nazwy niestety już nie pamiętam. Kiedy przyjechałem już się składał ale zdążylem go wypytać o nocleg itd. Polecił mi kemping w miejscowości Asprovalta i pognał do pracy (zrobił sobie przerwę tylko na fajkę;)).





Za moimi plecamia w tle miasto Olimpiada. Siedząc juz na motocyklu i ruszając z góry nadjechali motocykliści z Niemiec... Pamiętając przygodę z jednym w Serbii jakoś nie miałem ochoty z nimi rozmawiać. Oczywiście jak na prawdziwych Frycków każdy przyjechał na BMW ;-) 

Pozdrowiłem ich jedynie już normalnym znakiem, pojechałem drogą w dół. Jazda blisko morza jest bardziej przyjemna.

Zdjęce znalezone... (było zbyt gorąco na postój w pełnym słońcu)

Wiedząc już gdzie prawdopodobnie jest mój kemping ruszyłem dalej. Znalezienie kempingu (bramy wjazdowej nie było tak proste). Udało się za drugim razem.
Jak bardzo cieszyłem się z kempingu, który polecił mi napotkany motocyklista ten tylko wie, kto płaci za namiot i motocykl 7 euro. Można powiedzieć, że taniej niż nad Polskim morzem z tego co słyszałem :) Obiekt posiadał kuchnie, prysznice itd. może nie był to 4 gwiazdkowy hotel ale w tej cenie było bardzo miło






Blżej plaży już się nie dało ... :)

Po rozłożeniu gratów, rozbiciu namiotu, kapieli w ciepłym morzu pojechałem na obiad do centum Asprovalty. Swoją rejestracją wzbudzam zainteresowanie(?). Bardzo rzadko widać tam jakiś japoński motocykl, przeważnie jeżdżą tam jakieś pierdzi-kółka na wodę.

Motocykl zwykły ale strasznie dużo osób nie wiadomo dlaczego robiło sobie przy nim zdjęcia. Dziwne uczucie, przecież to nie Harley... Najbardziej zdziwił mnie starszy gość, dziadzio można powiedzieć. Chciał mieć zdjęcie tak żeby było widać flagę na rejestracji. Nie mogłem zrozumić o co mu chodzi...

 W knajpie kelner pyta czy to ja przyjechałem bandziorem w wersji N. Odpowiadam, że tak..



Gość ze zdjęcia (kelner) jest kierowcą Hondy Gold Wing(!). Rozmowom nie było końca. Wódka skończyła się około 4 nad ranem...
Zostałem na kempingu dwa dni ... :)


Dzień 6 - 9. Asprovalta - Istambuł

Ten dzień rozpocząłem wcześnie ponieważ do przejechania było 550 - 560 km. Kawa, pakowanie i jazda bo na granicy mogą być kolejki (opuszczałem EU).

To co zobaczyłem nie było kolejką a nawet korkiem. To niekończący się sznur aut od prawa do lewa na około 8 pasach. Rozebrałem się jak do rosołu i dumam co zrobić bo przecież nie widzi mi się stać i czekać na swoją kolej. Na pomoc przychodzi grecki pogranicznik, który chodził w tej kolejce i wstępnie weryfikował samochody. 

Wracając zobaczył moją rejestrację chwila rozmowy (Po co? Na co? Gdzie?) i kazał jechać za sobą... W taki to właśnie sposób 2-3 km/h dopyrkałem do greckiej budki gdzie wszystko sprawnie załatwiłem ale to był dopiero początek "budek". 

Następna budka to już Turcja. Kupuję wizę, która Pan z wąsem wkleja w paszport, podbija, podpisuje i oddaje. Szczęsliwy, że poszło gładko jadę a tam za zakrętem kolejna budka gdzie wychodzi Pan i ogląda motocykl, spisuje nr ramy motocykla. Dostaję jakąś karteczkę, którą mam trzymać do momentu opuszczania TR. Dobra, zakładam wszystko a jak wiadomo lub nie to wszystko trwa. Kurtka, kominiarka, kask, rękawice i jadę. Przejeżdżam przez most, po którym kroczą żołnierze. Nie wiedzieć czemu jeden mnie zatrzymuje bronią każe schodzić z wozu. Z duszą na ramieniu ze straszem w oczach robię co "rozkazuje". On siada, przekłada M4 przez ramię i podaje mi telefon żeby zrobić mu zdjęcie...Uf myślę, to tylko zdjęcie. Puszcza mnie bez swłowa dziękuję, spierd.... Ja znów zapinam wszystko po kolei na tym upale jadę przez most. A za mostem co? Buda. Nieee!! Ile tego myśle...pier...nie ściągam kasku przecież nigdzie nie chcieli mnie widzieć. Jak na złość kazał mi ściągać żebym się im pokazać. Nie wiem co robił ale pozwolił jechać :) Już nic nie zakładałem bo musiałem się coś napić. Odjechałem tylko od budki w cień stojącej ciężarówki.





Dalsza podróż odbyła się bez przeszkód. Zatrzymałem sie na śniadanko - obiad i dalej pognałem w stronę Istambułu. Styczność z nową kulturą bardzo ciekawe... Ludzie generalnie mili ale głośni. Styl jazdy samochodem był prezentowany w różnym stopniu. Zdziwienie sięgnęło zenitu kiedy Pan kulturalnie na autostradzie przed Istambułem jechałem we mnie (po prąc) bo prawdopodobnie minął zjazd. Nagle zastęskniłem za polskimi drogrami i kierowcami, którzy nie trąbią od tak i jeżdża w miare możliwości zgodnie z przepisami. Tam przepisów nie ma! Autostrada mająca trzy pasy i pobocze tworzy generalnie tam 4 pasy. Co w przypadku kiedy musiałbyś stanać na poboczu? Nic.. Nie widziałem nikogo na poboczu może tam samochody się nie psują ;-)
Centrum Istambuły to ogromny ruch, trąbienie samochodów z każdej strony. Można powiedzieć, że ogarnia mnie strach i panika...

Na światłach spotykam Kadira. On pomyka na swoim Harley`u ja za nim pomiedzy ludźmi, przez jakieś place, przystanki, ulice..docieram na miejsce swojego noclegu.



Z hostelu wychodzi piękna blondynka - nie może być inaczej to Karolina, która  pochodzi z Gniezna a tutaj jest na jakimś wyjeździe z uczelni. Cudownie, że w 18 milionowym mieście mogę spotkać kogoś z Polski. Na dodatek to piękna dziewczyna! (Pozdrawiam Cię serdecznie Karolina :)).

Szybkie wypakowanie gratów z motocykla i  ruszamy na międzynarodowy obiad (nawet polska flaga się znalazła na stole) w towarzystwie Kadira i Uzaya.






Po pięcio godzinnym obiedzie i dwudziestu dwóch herbatkach (caij) jedziemy oczywiście zwiedzić Istambuł nocą. Coś pięknego. Miasto z tego co pamiętam roziąga się na szerokośc około 200 km :)

W samym Istambule zostaję łącznie trzy dni bo jest gdzie chodzić, co zwiedząć...Jest bardzo ładnie. Wszystkim polecam zobaczyć wyjątkowe miasto, które znajduje się na dwóch kontynentach.











To właśnie tutaj James Bond wpada na motocyklu przez okno  filmie Skyfall :-)
W filmie Taken 2 biegają po dachu tego bazau ;-)







Dzień 10. Istambuł - Rezowo


Z Istambułu ruszam bardzo niechętnie ponieważ poczułem jak żyje się w międzynarodowym hostelu z ludźmi pozytywnie zakręconymi, którzy w różny sposób realizują swoje marzenia.
Dzień dziesiąty to miała być szybka podróż, która miała 347 km. Do granicy z Bułgarią była...







Piękny asfalt i długie zakręty zachęcały jak zwykle do szybkiej jazdy. Drogra do granicy z Bułgarią minęła oczywiście bardzo szybko. Zawsze tak jest kiedy droga jest gładka.
Na granicy opuszczam kraj, który nie jest w UE co wiąże sie z różnymi formalnościami. Muszę przejść przez różne trzy tureckie okienka, gdzie pytają mnie o coś o czym nie mam pojęcia ponieważ nikt nie mówi po angielsku lub rosyjsku :-)

Trzecie okienko to dwaj smutni panowie, którzy kazali ściągnąć buty, do ktorych zaglądali(!) (sam bałem się to robić:)), otwieram dla nich mój bagaż. Niestety w żaden sposób nie potrafiłem im wytłumaczyć dlaczego tutaj przyjechałem. Nie znałem innego słowa jak wakacje, podróż, wyzwanie. Prawdopodobnie mają na granicy mało motocyklistów. Puszczają mnie w miarę szybko.



Ruszam w stronę Rezova czyli najbardziej wysuniętej na południe miejscowości na południowym brzegu Bułgarii. Drogra od granicy tureckiej do Rezova to około 100 km. To były najcięższe 100 km jakie jechałem na tej wycieczce. Trasa okropna z dziurami, bez stacji, z czterema kontrolami policji. Generalnie strach się zatrzymywać (jak dobrze, że tankowałem na granicy). Szaro, brudno obok trasy stoją opuszczone domy, które chyba straszą turystów. Niekomu nie polecam tego odcinka.
Bliżej celu widoki stają się lepsze ale oczywiście w tle ZSRR...

Piękna fabryka w tle nad samym morzem...
W miasteczku zakupuję standardowy zestaw czyli wiejska, piwo, chleb :) Jadę do tej zapomnianej przez Boga miejscowości... Szału na mnie nie robi widzę kraj, który mogłem zobaczyć na zdjęciach moich rodziców. Wszystko w miarę tanie ale jakieś takie szare ale i inne co prezentują poniższe zdjęcia.










Dzień 11. Rezovo - Brzesko

Wstając rano pomyślałem, że to już chyba czas wracać do domu. Nie podobało mi się w Bułgarii... choć czytałem o tym kraju wiele dobrego. Kiedyś może tam wrócę.
Co mogę napisać o tym dniu? Jakieś 1600 km przejechałem w ciągu 23h z 1 godzinną drzemką w Rytrze na stacji benzynowej gdzie padłem.



Pani chciała mieć ze mną zdjęcie ;-)










Przejechałem samotnie 5 000 tyś. km. Miałem czas na przemyślenia i wpoczynek. Podróże kształcą i uczą. Nauczyłem się wielu fascynujących rzeczy, zmieniłem wyobrażenia o wielu ludziach, krajach a nawet jednej religii.


Podsumowanie/przygotowania do wycieczki

W związku z tym, że pojawia się wiele pytań (czym jestem mile zaskoczony:)) muszę opisać przygotowania.

Akcesoria do motocykla

1) Stelaż motocykla. Zakupiłem sobie używany (z forum Bandit Crew), ręcznie robiony ale fajnie wyglądający - jak oryginalny. Podczas mojej wycieczki miałem pożyczony kufer centralny od kolegi. Stelaże boczne doskonale sprawdziły się jako trzymające sakwy boczne.


Koszt: 200 zł.

2) Sakwy boczne firmy moto detail kupiłem oczywiście używane od kolegi z forum (Bandit Crew).



Koszt: 190 zł.

3) Torba na bak Held (recenzja
tutaj). Doskonała! Przejechała ze mną minimum 20 tyś. km w tym sezonie. Kupiłem ją zanim jeszcze wsiadłem na motocykl. Genialna sprawa na wycieczki, do miasta itd.



Cena: 160 zł ;-)

4) Torba transportowa held coś około 100 l.


Tutaj uwaga koszt czegoś takiego to około 100 zł. (można kupić taniej ale...). No właśnie, zwykłe torby nie posiadają szlufek przez, które można przeciągnąc pasy. Dodatkowo torba jest stworzona z dwóch materiałów, śliski (na niej jest napis HELD) i z drugiej nie ślizgającej się, która dobrze trzyma się siedzenia. Jedna i druga jest nieprzemakalna co sprawdziłem trzy krotnie w domu w warunkach łazienkowych ;)

5) Zapalniczka samochodowa pod siedzenie ;-) 20 zł. z kabelkami.

6) Mapy każdego z odwiedzanych krajów. Przewodnik po Grecji i Turcji wypożyczyłem.

To chyba tyle jeżeli chodzi o sam bagaż i dodatki do motocykla.

Ubezpieczenia

1) Laweta w PZU kosztów nie pamiętam ale było to ubezpieczenie na 30 albo 60 dni.
2) Dodatkowe ubezpieczenie w LINK4.
3) Ubezpieczenie z mbanku.
4) Mam ubezpieczenie w pracy ;-)
5) Wyrobienie EKUZ w NFZ

UWAGA!
Warto kiedy jedziemy i widzimy warsztat samochodowy/motocyklowy/lawetę zatrzymać się i zapytać jaka istnieje możliwość naprawy sprzętu w razie problemów. Nie ma sensu zamawiać lawety z PZU (to tylko ostateczność).

Dodatki

1) Żarówki,
2) Bezpieczniki,
3) Apteczka + zestaw standardowych lekarstw jak węgiel, ibuprom itd.
4) Zapasowa klamka sprzęgła,
5) Olej na dolewkę,
6) Zestaw naprawczy do opon,
7) Igła i nici.

Przgotowanie samego siebie... ;-)

Generalnie jestem w dobrej kondycji fizycznej i wydolnościowej. Nie miałem problemów z bolącymi czterema literami nawet na trasie Bułgaria - Polska (1600 km jedynym ciągiem). Dobrze kiedy nie mamy nadwagi wtedy nie będzie potrzebna zasypka, o której nie można zapomnieć :>
Warto przygotować się do takiej trasy ćwiczeniami: nóg, brzucha, pośladków, rąk.
Należy też oczywiście pojeździć przed wyjazdem. Każde ciało przystosuje się do jazdy to kwestia czasu i kilometrów nakręconych wcześniej. 

Ważną ale i zapominą rzeczą jest też nauka rozluźniania ciała (znalezienie sposobu) kiedy tankujemy i odpoczywamy na stacji. To bardzo ważne żeby wiedzieć jak reaguje nasze ciało np. na bieg po parkingu, przysiady, skręty itd. Dla mnie jest to kilka prostych ćwiczeń jak np. przysiady.
Pozytywne nastawienie i przyjmowanie tego co los niesie z uśmiechem na twarzy. Wiadomo przecież, że 80% czy nawet 90% sukcesu kryje się w naszym mózgu.

Samotnie czy w grupie?

To już należy do Was. jeżeli z kimś to chyba tylko musi to być ktoś kogo znamy, wiemy jak jeździ itd. Dla mnie to chyba max 4 motocykle.
Samotna podróż ma w sobie jednak coś innego. Kiedy jedziemy sami otwieramy się na poznanych ludzi, jazda w grupie powoduje, że jesteśmy zamknięci w jej wnętrzu podczas postoju, zwiedzania, noclegu.
Wydaje mi się, że samotna podróż to kwintesencja jazdy motocyklem. Sam motocykl to wolność, samotna podróż na motocyklu to wolność do kwadratu ;-)

Łączny koszt podróży (bez kosztów wymienionych powyżej):
1) Paliwo: ~1900 zł
2) Noclegi ;), opłaty za drogi, jedzenie, kilka pamiątek i wszystko inne to: ~1100 zł

Komentarze

  1. Ale jestescie z tą Panią podobni... Tacy smutni z wyrazu, ale i pogodni. Dobrze sie czyta. Prosto i "łagodnie" napisane. Sam wyboeram sie w tym roku Grecja, istambuł, Bułgaria, Rumunia.
    Do zobaczenia na trasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Ja planuje jazde motocyklem już na miejscu więc mam nadzieje że wyjazd też sie uda jak Tobie. Fajnie że są tacy ludzie jak Ty którzy mogą udzielić kilku cennych rad z własnej praktyki! Zycze wiecej taki wyjazdów udanych!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takich relacji szukałem - dzięki i Gratulacje !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z przyjemnością przeczytałem. Uwielbiam takie relacje.
    Pozdrowienia
    Robert

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, planuję taką podróż, również samemu, i mam kilka pytań do Ciebie, czy mógłbyś mi podać swojego maila i czy podzielił byś się kilkoma informacjami z podróży?

    Dzięki Wielkie!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak daleko bym sie nie odważyła na motocyklu

    OdpowiedzUsuń
  7. Super. Trzeba korzystać z życia. Szerokiej drogi!

    OdpowiedzUsuń
  8. Piknie. W tym roku też planuje te rejony, jak będzie dobrze szło to zahaczymy o Turcję a jak będzie gorzej (pogoda, zmęczenie) to Bułgaria, Rumunia i Mołdawia.
    W zeszłym roku jak i dwa lata temu były takie upały że latałem w krótkich spodenkach i koszulce, Belgrad gorący jak piszesz ale szkoda że nie udało się zatrzymać na dwa dni (mamy tam znajomego) bo miasto mimo że szare to jakoś ciekawi. Szerokości kolego życzę i kto wie, może do zobaczenia w trasie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękna podróż i super blog ze zdjęciami i fajną relacją :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Brawo. Nawet nie mam motocykla ale podroze to cos wspanialego. Za duzo pracujemy i za marnie zyjemy. Czas to zmienic.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz